wtorek, 10 stycznia 2017

Rozdział XV - Marna egzystencja


Wiem, wiem, nie było mnie dość długo, za co najmocniej przepraszam, ale wolałam nie pisać nic, niż pisać do dupy. Ale rozdział jest, wróciłam pełna nowych pomysłów, z nieco innym planem na kontynuację historii, któy jednak zaprowadzi nas w to samo miejsce, w jakie zaprowadziłby to pięć miesięcy temu :-) Od razu informuję, że pojawią się nowe postaci (dziś lub jutro dodam do zakładki "Bohaterowie"), o których dowiecie się już w tym rozdziale ;-) Nowe posty jak dawniej, we wtorki co tydzień lub ewentualnie co dwa tygodnie ;-)
No, to na razie chyba tyle :D Miłej lekturki ;-)

Nie jestem obca
Nie, jestem Twoja
Okaleczona gniewem
I łzami stale dozującymi ból

Delikatny płomień przemija
w nieszczęściu
i kiedy nasze serca się spotykają
Wiem, że widzisz

Nie chcę się bać,
Nie chcę umierać za każdym razem gdy próbuje odetchnąć
Jestem zmęczona tym odrętwieniem
Czuję ulgę jedynie kiedy
Się tnę

„Cut” – Plumb



Pół roku później...




13.11.2016 r.

 "Znów śnił mi się Starscream. Cierpiał, a ja nie mogłam nic zrobić. Zginął, bo ja nie zdołałam go uratować. Obudziłam się z krzykiem w środku nocy, całe szczęście nie budząc Beth i Chris’a. Czułam, jak jakaś niewidzialna siła ściska moje serce. Musiałam dać cierpieniu upust. Wzięłam do ręki żyletkę, którą zawsze chowam pod komodą i zrobiłam nią kilka nacięć na lewym nadgarstku. Ciepła krew spłynęła po palcach, a potem na pościel. Nie zważałam na to. Nikt nie ma wstępu do mojego pokoju. Nikt się nie dowie prawdy…"



28.12.2016 r.

"Nie podoba mi się to miejsce. Jest zimno, mokro, a Elizabeth robi okropne jedzenie. Nie, żebym jakoś często je jadła… Tylko ludzie są tacy sami, jak wszędzie – nieludzcy. Nawet na chwilę nie mogę sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa, bo od razu zostaję skrytykowana. Nie boję się już krytyki. Boję się jednak, że przez krytykę ktoś może ucierpieć z mojej ręki. Chyba po prostu nie nadaję się do życia…"



09.01.2017 r.

"Zrobiłam coś okropnego.

Chris zabrał mnie do kina. Niechętnie zgodziłam się, chcąc choć na chwilę zapomnieć  o poczuciu winy, jakie mnie prześladuje. Kiedy już siedzieliśmy na sali, zobaczyłam dwójkę młodych ludzi, kobietę i mężczyznę, najpewniej parę, kłócących się ze sobą. Mogli mieć około dwudziestu jeden lat, nie więcej. Niespodziewanie facet uderzył swoją „ukochaną” w twarz. Ta wystraszyła się i z płaczem wybiegła na zewnątrz. Jej partner ruszył w pogoń. Chciał ją przeprosić? Może. Ale ja w to nie wierzyłam.

Powiedziałam Chris’owi, że idę do toalety, choć tak naprawdę ruszyłam za mężczyzną. Znalazłam go za budynkiem kina, wrzeszczącego przekleństwa pod adresem kobiety. Było już ciemno, a my znajdowaliśmy się w pustej alejce. Bez opamiętania chwyciłam stojącą na śmietnikach obok szklaną butelkę po piwie i roztrzaskałam ją o ścianę, by była ostro zakończona. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę, ale było już za późno, by zdołał się obronić. Wbiłam szkło prosto w jego krtań, a czerwona krew polała się po moich dłoniach. Wyjęłam mój prowizoryczny nóż, a następnie roztrzaskałam go na jeszcze mniejsze kawałki, by nikt nie znalazł odcisków. Zostawiłam martwego mężczyznę na ziemi, całego we krwi i jak gdyby nigdy nic ruszyłam do łazienki, by zmyć z ciała dowody zbrodni.

Znów zabiłam człowieka..."



To tylko kilka notatek z mojego dziennika. Zapisuje w nim wszystkie moje myśli, by nie zaprzątały mi głowy po nocach. Tak jest łatwiej. Mogę skupić się na rzeczach z pozoru ważniejszych, na przykład na śnie. Staram się też zapomnieć o mojej przeszłości. O martwych rodzicach, Transformerach, Starscream’ie… To ostatnie najciężej jest wymazać z pamięci.

Teraz mieszkam w razem z zastępczymi rodzicami, Elizabeth i Chris’em w Londynie, w Anglii. Przyjechałam tu niedługo po moim rozstaniu z Starscream’em. Nie chciałam mieszkać u Autobotów, oni natomiast nie chcieli się zgodzić, bym mieszkała gdzieś sama, więc za pośrednictwem ludzi i wojska załatwili mi rodzinę zastępczą. Nie wiedzieć czemu wybrali parkę akurat z Anglii. Jakbym nie mogła zostać w Stanach. Eh… Czasami nie rozumiem dorosłych.

Dziś jest pierwszy luty, zimno jak cholera. Śnieg pojawia się od święta, za to bardzo często mam okazję oglądać deszcz ze śniegiem, które w połączeniu tworzą nie ciekawą papkę błota, która choćby nie wiem co zawsze ubrudzi mi jeansy. A co do ciuchów, to chyba jeszcze nigdy nie miałam tak wielkiej szafy. Beth jest lekarką, a Chris prawnikiem, więc pieniędzy im nie brakuje. Mają wielki dom urządzony w stylu vintage i trzy samochody, jeden chyba dla mnie na osiemnastkę. To może wydawać się dziwne, ale po ostatnich sześciu miesiącach, jakie z nimi spędziłam, już chyba nic mnie nie zdziwi. I Elizabeth i Christopher są już po czterdziestce, a mimo to do tej pory nie mieli dzieci, czyli obstawiam, że ich mieć nie mogli. Na adopcję czasami trzeba czekać latami, tym czasem ja trafiłam im się fuksem. Nawet nie potrafię wyobrazić sobie ich szczęścia kiedy dowiedzieli się, że dostaną pod opiekę „córkę”. Już od naszego pierwszego spotkania staja na głowie, bym tylko była zadowolona i szczęśliwa. Dostaję wszystko o co poproszę, a że proszę o mało co, dostaję to, o co nie proszę. Masło maślane, no wiem, ale taka prawda. Najnowszego modelu super drogiego smartphone’u nie dostaje się od tak? Otóż ja dostałam. Buty, o których cenie stanowi tylko marka? Nie ma sprawy. A pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu nawet nie miałam ciepłej wody…

-May! – usłyszałam głos Beth dochodzący z dołu – Kolacja! – przewróciłam oczami wyobrażając sobie ohydztwo, jakie zaraz będę musiała zjeść.

-Idę! – oparłam i leniwym krokiem ruszyłam w stronę krętych schodów.

Jadalnia to chyba jedno z moich ulubionych pomieszczeń w domu, oprócz mojego pokoju rzecz jasna. Cała ściana, w którą wmontowane były białe, przesuwne drzwi, pomalowana była tablicową farbą, czyli mogłam pisać po niej kredą kiedy tylko chciałam i co tylko chciałam. Na samym środku stał podłużny stół z białymi nogami i brązowym, drewnianym blatem, a przy nim białe krzesła do kompletu. Jedną ze ścian zajmowała drewniany barek na wino, drugą natomiast biała meblościanka z zastawą kuchenną.

Chris siedział już przy stole. Był dość wysokim i szczupłym mężczyzną o jasnorudych włosach i brodzie oraz brązowych oczach. Zawsze ubierał się w spodnie z szelkami, koszule z kołnierzykiem oraz trampki. Przypominał mi takiego typowego hipstera. Brakowało mu jedynie cylindra.

Bez słowa zajęłam miejsce obok mojego zastępczego ojca i w spokoju czekałam, aż Beth poda posiłek. Chris jak zawsze nie spuszczał ze mnie wzroku, jakby chciał jakimś sposobem przeczytać moje myśli. Nie rozmawialiśmy często, pomimo wielu prób z jego strony. Czemu? A mam przypomnieć, że zabiłam własnego ojca? A no właśnie.

Wtem do pomieszczenia weszła Elizabeth, zręcznie trzymając trzy talerze na jednej ręce, w drugiej zaś niosąc dzbanek lemoniady. Położyła wszystko na stole i zajęła miejsce naprzeciw mnie. Beth była dużo niższa od męża, lecz dużo szczuplejsza. Miała ciemnobrązowe włosy, które sięgały jej ramion oraz szare oczy. Jeśli chodzi o jej ubiór, tej kobiecie nie da się przypisać jednego stylu. Bywa, że nosi ubrania w stylu lat 90, a czasami przypomina urodzoną Gotkę. Dziś miała na sobie niebieskie jeansy z podwiniętymi do łydek nogawkami, biała koszulkę z podobizną Madonny i trampki.

Chris i Elizabeth zaczęli posiłek, rozmawiając o czym przy okazji. Ja natomiast z niesmakiem na twarzy ilustrowałam dziwną zawartość mojego talerza. Przypominało to papkę zrobioną z przegotowanego makaronu i nie dogotowanego szpaku przemielonego ze spleśniałym już serem. Wiem, powinnam spróbować. W końcu nie wiem, czy jest tak ohydne, jak wygląda. Wolałam jednak nie ryzykować i cicho zacmokałam, tym samym wołając mojego „partnera zbrodni”. Już po chwili w pokoju zjawił się ogromny Bernardym o biało – brązowo – rudej sierści i wiecznie szczęśliwym pyszczku – Wally. Pies usiadł obok mnie i z zadowoleniem uniósł głowę w górę, czekając na posiłek. Lubiłam go karmić. Sprawiało mi to przyjemność, pozwalało choć na chwilę odetchnąć od męczącej codzienności. Christopher i Beth nigdy nawet nie zauważyli, że to Wally zjada moje posiłki, bo kiedy już zaczną o czymś rozmawiać, to nic innego ich nie zaciekawi.

***

Po skończonym posiłku ruszyłam prosto do mojej sypialni. Podłoga pokryta była szarym dywanem, ściany podobnie, pomalowane szarą farbą. W rogu pomieszczenia stało łóżko z czarnym stelażem zapełnione poduszkami, a nad nim, na ścianie wisiały białe lampki. Obok łóżka stały kolejno etażerka, biurko i szafa, wszystko białe. Miałam też szarą kanapę, a naprzeciwko plazmę. 

Padłam na łóżko i chwyciłam leżący na etażerce długopis oraz dziennik, a następnie otworzyłam go na pierwszej wolnej stronie. Już czas wylać myśli na kartkę…



01.02.2017 r.

"Już nie wiem co ze sobą zrobić. Całe moje ręce pokrywają blizny, które coraz ciężej ukryć. Nogi podobnie… Nie umiem już cieszyć się z życia. Tęsknie za Starscream’em, a jednocześnie chcę o nim zapomnieć. Może gdyby tak się stało, znów mogłabym żyć normalnie? Może nawet znów mogłabym się uśmiechać? Mam wrażenie, że teraz jestem tylko pustym naczyniem, że moja dusza uciekła gdzieś daleko stąd, gdzie nikt jej nie znajdzie. Dzień w dzień znajduję coraz więcej powodów, dla których miałabym skończyć całą tą szopkę raz na zawsze. Boję się jednak, że robiąc to zbyt zranię Chrisa i Beth. To dobrzy ludzie i widzę jak im na mnie zależy. Nie mogę ich tak skrzywdzić, nie teraz. Może gdybym skończyła to przed przyjazdem do Londynu, oszczędziłabym sobie i innym kłopotów? Może oszczędziłabym sobie bólu i cierpienia…"



Zrobiłam głęboki wdech i odłożyłam dziennik na etażerkę. Przeszłam do pozycji leżącej i wyciągnęłam z szuflady telefon i słuchawki, które włożyłam do uszu, a następnie puściłam pierwszy lepszy kawałek playlisty. Tak najczęściej mijały mi wieczory – samotnie i nudno, nieco melancholijnie. Zupełnie inaczej, niż kiedyś. I tak dzień za dniem, noc za nocą, egzystuję jakoś w tym świecie. Bo życiem tego nazwać nie mogę.

***

Stałam w łazience przed lustrem i przyglądałam się swojemu odbiciu. Przez to pół roku i mój wygląd uległ zmianie. Byłam szczuplejsza, niż jeszcze wcześniej, a moje ciało pokryte było bliznami. Włosy przefarbowałam tak, że teraz przypominały węgiel. Niegdyś szczęśliwe oczy mogły się zdawać pozbawione życia. Właśnie tym się stałam. Potworem. Kiedy codziennie patrzę w lustro jak wszystko potoczyłoby się, gdybym tego felernego dnia nie uciekła z domu. Czy byłabym teraz szczęśliwa? Być może. Czy Stewart by żył? Z pewnością. Może nadal byłobym nam ciężko, może nadal bym cierpiała, a może i nie? Tak naprawdę mogło stać wszystko. Nie wiem, czy popełniłam tego dnia błąd, ale nawet jeśli, czasu cofnąć nie zdołam. Jednak być może uda mi się to wszystko naprawić… Jeśli znajdę Starscream’a, powiem mu, że bez niego nie daję sobie rady, może on zrozumie i… I znów będziemy razem…. Ale jak mam go znaleźć sama? Przecież nawet nie wiem, gdzie szukać, a świat jest ogromny. Potrzebuję pomocy. I już nawet wiem czyjej…



Narracja trzecio osobowa

Megatron stał dumnie nad jego niedoszłą zabójczynią, trzymając jej ostrze przy szyi. Jedno z jej pajęczych odnóży zostało odcięte, przez co femme wyciekała energonem. Jej różowe optyki spoglądały na Lorda Decepticonów z nienawiścią.

-Na co czekasz?! –warknęła – No już! Zgaś mnie!

-Uwierz mi, najchętniej właśnie tak bym postąpił, lecz… - pajęczyca spojrzała na niego ze zdziwieniem – W tej chwili cię potrzebuję.

-Mnie? – Megatron niechętnie chował swe ostrze, nadal jednak nie spuszczając zdrajczyni z oczu.

-Zapewne cię to zadziwi, ale mam pewien problem ze Starscream’em.

-Co? Starscream sprawia jakieś problemy? – drwiła sobie fembotka, lecz spoważniała, gdy tylko ujrzała srogi wyraz twarzy mecha – Nawet jeśli, co ja mam z tym wspólnego.

-Chcę, abyś coś dla mnie znalazła. Kogoś mianowicie – poprawił się – Dzięki tej osobie wreszcie uda mi się pojmać Starscream’a.

-Dlaczego niby nie wyślesz kogoś ze swojej świty?

-Ponieważ znam twoje metody i jestem przekonany, że ty najlepiej nadajesz się do tego zadania.

-A co z tego będę miała?

-Nie zgaszę cię… - te słowa wystarczyły, by przekonać pajęczycę do współpracy.

-Kogo mam znaleźć? – Megatron uśmiechnął się perfidnie.

-Ludzką dziewczynę o imieniu Mayday.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz