środa, 18 stycznia 2017

Rozdział XVI - Nienawidzę poniedziałków

Wybrałam złą drogę, raz czy dwa
Wygrzebałam się z tego krwią i ogniem
Złe decyzje, to nic nie znaczy
Witaj w moim żałosnym życiu

Poniżana, zagubiona, niezrozumiana
Pani: "Nic się nie stało, wszystko jest w porządku", to mnie nie złamało
Zawsze w błędzie, zawsze z drugim podejściem, lekceważona
Spójrz, wciąż tutaj jestem

Pięknie, pięknie proszę, nigdy, ale to nigdy nie czuj się
Jakbyś był mniej niż idealny
Pięknie, pięknie proszę, jeśli kiedykolwiek czujesz się jakbyś był niczym
Dla mnie jesteś idealny

“F**kin’ Perfect” – P!nk

Nienawidzę poniedziałków.


Wiem, pewnie bardzo wiele osób podziela moje zdanie lecz ja mam zupełnie inne powody do nielubienia tego przeklętego dnia  niż większość świata. W końcu poniedziałek to pierwszy dzień po weekendzie. Nieletni muszą iść do szkoły, dorośli zaś do pracy. Ja jednak nie przejmuję się szkołą. Jest ona jednym z moich najmniejszych zmartwień. Dla mnie największym minusem poniedziałków jest moja cotygodniowa wizyta u psychologa.

Kiedy Chris i Beth wzięli mnie pod swój dach, pracownica społeczna, która zajmowała się moim przypadkiem przekazała im wszelkie informacje o mojej przeszłości, ale i o tym, w jakich okolicznościach straciłam rodziców. Rzecz jasna nikt nigdy się nie dowiedział, że to ja zabiłam ojca. Miko umie trzymać język za zębami. Ja sama też nie mam ochoty przyznawać się do zbrodni, którą popełniłam. Nie zrozumcie mnie źle, nie raz myślałam o tym, jak moje życie by wyglądało, gdybym wyznała prawdę i perspektywa takiego życia wcale mi się nie podoba. Bo w końcu, zamiast do dość miłej rodziny, starającej się o moje względy najpewniej trafiłabym do poprawczaka, a wizyty u psychologa zmieniłyby się w wizyty i psychiatry. Kto normalny (lub też nienormalny) chciałby tak żyć?

W poniedziałki zaczynam lekcje później, dlatego też właśnie w te dni jestem zmuszona odwiedzać gabinet Pani Doktor Cold. Nie powiem, nazwisko idealne, jak dla psychologa. Ale wracając, godzina tygodniowo może nie wydawać się czymś ciężkim, ale pozory mylą. Nie lubię rozmawiać o tym, co czuję, tym bardziej z kimś zupełnie obcym, a ta kobieta nie przestaje zadawać pytań! Cała godzina słuchania jej to istna męczarnia! Nie rozumiem ludzi, którzy z własnej woli spędzają tak czas…
Teraz siedziałam w jasnym, pomalowanym na błękitno gabinecie. Co chwila wycierałam spocone ręce w zygzakowatą poduszkę obok mnie. Naprzeciwko Doktor Cold siedziała na zamszowym fotelu, z nogą założoną na nogę, w ręku trzymając długopis i notes, w którym od pół roku jeszcze nic nie zapisała. Blond włosy spięte w koka co chwila uwalniały się spod spinki i opadały jej na czoło. Kobieta ani na chwilę nie spuszczała ze mnie swoich błękitnych oczu. Doktor Cold jak zawsze miała na sobie obcisłą, czarną spódnicę do kolan oraz białą, jedwabną koszulę z długim rękawem.

-Wiem, że jest ci ciężko ze mną rozmawiać – odezwała się nadzwyczaj spokojnym głosem – Ale zamykając się w sobie jedynie pogorszysz sytuację. Śmierć rodziców jest niezwykle traumatycznym przeżyciem, zwłaszcza dla osób w twoim wieku. Właśnie dlatego powinnaś mi zaufać – wzrok wciąż miałam wbity w podłogę – Powiedz mi, jakie jest twoje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa? Nie musisz się długo nad tym zastanawiać, po prostu powiedz, co pierwsze przychodzi ci do głowy – blondynka rzecz jasna z nadzieją czekała na moją odpowiedź – Czy twój ojciec zawsze taki był? Zawsze się nad wami znęcał? – to pytanie zbiło mnie z tropu, przez co na moment spojrzałam się na kobietę, co ona musiała oczywiście zauważyć – To twoje pierwsze wspomnienie, prawda? Ból i cierpienie zadane przez bliską ci osobę? Takie coś pozostaje w pamięci na zawsze, nie ważne jak bardzo byśmy się starali o tym zapomnieć.
-A może nie? – palnęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Niebieskooka spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem. Teraz musiałam to pociągnąć, po inaczej ona nigdy nie dałaby mi spokoju.

–A może jednak da się zapomnieć? Jeśli naprawdę będziemy się starać, może jednak zdołamy jakimś magicznym sposobem wymazać te bolesne wspomnienia z pamięci?
-Czy to właśnie starasz się osiągnąć? Zostawić przeszłość za sobą?
-A czy Pani by tego nie pragnęła? – spytałam retorycznie – Dlaczego niby mam pamiętać te wszystkie lata, kiedy mnie krzywdził? Nie był moim ojcem. Nigdy go za niego nie uważałam! Ojciec jest dobry! Ojciec się troszczy! A on mnie tylko niszczył, dzień za dniem, aż nie zostało ze mnie zupełnie nic!
-To nieprawda. Całe życie przed tobą. Możesz osiągnąć wszystko, czego tylko pragniesz, ale musisz otworzyć się na ludzi i…
-I co? Ludzie są wszędzie tacy sami – kłamliwi i perfidni! Tylko od czasu do czasu trafiają się wyjątki… - spuściłam wzrok i zrobiłam głęboki wdech.

Doktor Cold wciąż przyglądała mi się w milczeniu, jakby czekała na kontynuacje moich przemyśleń. Może to jednak był sposób, by jakimś sposobem ruszyć dalej? Może powinnam z nią porozmawiać, byle tylko nie siedzieć przez godzinę i nie wsłuchiwać się w tykanie zegara?

-Cierpiałam przez całe moje życie. W domu, przez ojca, w szkole, przez resztę społeczeństwa. Chciałam pomagać innym, którzy są w sytuacji podobnej, do mojej, ale tylko sprawiłam sobie dodatkowych kłopotów. Dodatkowego bólu... Czuję się, jakby to wszystko, to była gra, a ja jedyna nie znam jej zasad. Właśnie dlatego ciągle przegrywam…
-Wydaje ci się, że cały świat obrócił się przeciwko tobie, to zrozumiałe. Masz całkowite prawo się tak czuć. Samotnie, jakby nikt na tym świecie nie mógł cię zrozumieć. Ale to nie twoja wina.
-Wiem. To nie ja jestem problemem. To świat… Ten świat stał się taki…nieludzki.
Kobieta nie odzywała się. Po raz pierwszy od początku naszej znajomości odważyłam się coś powiedzieć. Może chciała, żebym powiedziała wszystko, co mnie gryzie, co tylko przychodzi mi do głowy. Nie chciała, żebym potem znów zamknęła się w sobie.
-Jestem tak cholernie samotna. Dlaczego świat jest taki podły? Czemu jest tak niewrażliwy, tak samolubny? Czemu ja taka jestem?

Czemu taka jestem? Przecież nie zawsze taka byłam. Przecież kiedyś do głowy by mi nie przyszło, aby przeciwstawić się ojcu. Dlaczego tak łatwo stałam się kimś, kim nie byłam? A może wręcz na odwrót? Może to bezimienna ciemność, która skrywa się w zakamarkach naszej duszy tylko czekając aż stawimy jej czoła? Może to ciemność, która przyjęła moje imię? Moje „prawdziwe ja”?

-Nie nadaję się dla tego świata…
-Tak, masz rację – odparła szybciej, niż bym się tego spodziewała – Nikt z nas się nie nadaje, a wiesz czemu? Bo ten świat jest cholernie okrutny – ciągnęła dalej, coraz bardziej mnie zadziwiając – Może nie powinnam tak mówić jako twoja psycholog, ale szczerze mówiąc mam to w nosie. Nie będę przestrzegać jakichś dennych zasad, skoro wreszcie znalazłam sposób, by się z tobą komunikować. Może jest trochę niecodzienny i nietuzinkowy, ale być może się sprawdzi.
-Jaki jest ten sposób?
-Będę z tobą do bólu szczera – uśmiechnęłam się pod nosem – Ale wracając do tematu, świat jest okrutny, bo pozwala takim bydlakom jak twój ojciec robić co tylko tylko im się podoba. My, nie chcąc zbyt odstawać od reszty, staramy się upodobnić się do niej. Niektórym z nas się to udaje. Jednak osoby takie, jak ty, są zbyt dobre, by się dopasować. I właśnie dlatego nie nadajesz się dla tego świata. Problem w tym, że uważasz to za coś złego, a jest wręcz przeciwnie…

Nie znałam Doktor Cold z tej strony. Zawsze była taka spokojna, cicha, a teraz w momencie przemieniła się w pewną siebie, niezależną i buntowniczą kobietę, która nie owija w bawełnę. Nie powiem, spędzanie czasu z kimś takim wydaje się nie najgorszym pomysłem. Może powinnam wreszcie mówić to, o czym myślę? Może powinnam ruszyć dalej? 

Coraz bardziej zaczynam lubić poniedziałki…

***

Było już ciemno. Siedziałam w moim pokoju i wyglądałam przez okno, bacznie obserwując pełnię księżyca. Lubiłam tak przesiadywać, oglądając niebo i gwiazdy, zastanawiając się co w tym samym czasie robi Starscream. Tak bardzo za nim tęskniłam, tak bardzo skupiłam się na tym, gdzie jest i co wyczynia, że zapomniałam myśleć o sobie samej. Pogrążyłam się w wiecznym smutku, w błędnym kole rozpaczy. Myślałam, że cięcie się jest jedynym wyjściem z sytuacji.

Myliłam się. 

-Oh Star… Myślę, że powstrzymywałam się od…bycia ponownie szczęśliwą – mówiłam, jakbym miała nadzieję, że on mnie usłyszy – I myślę, że to dlatego, że nie mogę cię wypuścić – czułam łzy napływające mi do oczu, ale z całych sił trzymałam się na uwięzi – Ale…ciebie już tutaj nie ma. Zostawiłeś mnie… A więc…muszę cię o coś spytać – wzięłam głęboki wdech, by wypowiedzieć z siebie do cholerne pytanie – Czy to będzie w porządku, jeśli zrobię kolejny krok? Jeśli ruszę dalej? Jeśli zostawię przeszłość za sobą? Proszę…


Oczami Starscream’a

Obserwowałem ją z ukrycia. Nie chciałem, by mnie widziała. Nie chciałem znów jej skrzywdzić. Noc w noc przylatywałem tu, chciałem się upewnić, czy mojej małej May nic nie grozi, obserwowałem jak płacze sama w pokoju i krzywdzi się. Byłem wściekły sam na siebie, bo była to tylko i wyłącznie moja wina. To ja ją opuściłem i skazałem na to nieszczęście. Ale razem ze mną, nie byłaby bezpieczna. A to jest teraz najważniejsze – jej bezpieczeństwo.

Nagle May odezwała się. Tak dobrze było znów słyszeć jej głos… Mówiła, jakby sama do siebie, lecz ja w głębi iskry wiedziałem, że swe słowa kieruje do mnie.

-Ale…ciebie już tutaj nie ma. Zostawiłeś mnie…
-Oh May, tak bardzo cię przepraszam – mówiłem szeptem, chcąc choć trochę zmniejszyć ból, jaki czuję, kiedy słyszę te słowa.
- A więc…muszę cię o coś spytać. Czy to będzie w porządku, jeśli zrobię kolejny krok? Jeśli ruszę dalej? Jeśli zostawię przeszłość za sobą? Proszę…

-Tak… Oczywiście, że tak.

Wiedziałem, że dziewczyna nie może tego usłyszeć. Mimo wszystko, chciałem jej odpowiedzieć. Może był to akt arogancji, a może nie, ciężko mi to stwierdzić. Przez ostatnie pół roku tak wiele się wydarzyło. Zmieniłem się bardziej, niż wcześniej, kiedy byłem z Mayday. Chyba jej nieobecność sprawiła, że jedyną rzeczą, na jakiej mi zależało, stała się walka z Megatronem. Niejednokrotnie przechwycałem jego transporty energonu, czasem zwyczajnie je niszczyłem, włamywałem się na pokład Nemesis, kradłem przydatne informacje, dostarczałem jej Autobotom, a na statku zostawiałem niezły bałagan. Miałem nadzieję, że w ten sposób choć trochę popsuję mu plany. I humor…

Nagle usłyszałem niewyraźny szelest. Wiedziałem jednak, że takich odgłosów nie można lekceważyć. W sekundzie odwróciłem się za siebie i wycelowałem rakietę w stojącą w oddali femme o czarno – fioletowym lakierze i odnóżach, jak u pająka. Pajęczyca nie spodziewała się tego, przez co była teraz zdana na moją łaskę. Zrobiłem kilka kroków w przód, aż nie dzieliły nas centymetry.

-Mógłbym się tu spodziewać każdego, ale nie ciebie, Airachnid – fembotka rzuciła mi wrogie spojrzenie – Co tutaj robisz? – zapytałem, nie spuszczając z niej optyk.
-A jak sądzisz? Megatron mnie przysłał.
-Ciebie? A nie jesteś przypadkiem „wolnym strzelcem”? Czy może już wróciłaś do „zabawy w grupie”?
-Daruj sobie żarty, Scream. I tak nigdy ci nie wychodziły. A ja nie mam ci nic do powiedzenia.
-Czyżby? – szybkim ruchem przejechałem ostrymi pazurami po jej twarzy, robiąc przy tym długie, lecz niegłębokie ślady – A może to cię zachęci? – Airachnid delikatnie przejechała palcem po bliznach, po czym zmierzyła mnie wzrokiem – Co tutaj robisz?
-Jesteś dużo głupszy, niż mogłoby się wydawać. Megatron kazał znaleźć i przyprowadzić do niego twojego pupilka.
-Co?! Dlaczego?! Czego od niej chce?!
-Pomyśl! Chce mieć na ciebie haka! Sprawiasz mu wiele problemów, których chce się pozbyć raz na zawsze.
-Dlaczego mu znów służysz? – spytałem, powoli opuszczając broń.
-Kilka dni temu chciałam raz na zawsze go wykończyć, ale… Nie udało mi się. Mógł mnie zgasić w jednej chwili, ale zaproponował mi pewien układ. Przyprowadzę mu dziewczynę, a on daruje mi życie. Ty sam powinieneś wiedzieć, że przed nim nie da się uciec.
-Mylisz się – femme spojrzała na mnie ze zdziwieniem – Megatron ściga mnie od pół roku. Owszem, kilka razy Sounwave mnie namierzał, ale zawsze, kiedy nasz były Lider wysyłał swoich podwładnych, by mnie zgasili, odsyłałem mu ich w kawałkach. Myślisz, że czemu przysłał tu ciebie? Bo tak naprawdę wiedział, że zgaśniesz – Airachnid wbiła wzrok w ziemię – Ale ja nie mam zamiaru cię zabijać. Daję ci szansę na ucieczkę. Ale przysięgam, że jeżeli jeszcze raz zbliżysz się do May, nie będę już tak łaskawy. Czy to jasne? – pajęczyca spojrzała na mnie z chytrym uśmieszkiem.

-Jak słońce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz