wtorek, 31 stycznia 2017

Rozdział XVII - Siedemnastolatkowie o jego wyglądzie


Nikt nie chcę, żeby mu opowiadać, że się boisz, że cię boli albo, że boisz się, że umrzesz.




Siedziałam w poczekalni u Doktor Cold, aż skończy sesję z pacjentem przede mną. Czas strasznie mi się dłużył, a na dworze było zbyt zimno, by pójść się przejść. By zająć jakoś czas chwyciłam leżące na stoliku czasopismo i nie czytając jego treści, przewracałam z kartki na kartkę. Nagle poczułam zimny powiew wiatru i instynktownie zaczęłam pocierać ramiona, by się rozgrzać. Skierowałam wzrok w stronę drzwi wejściowych i moim oczom ukazał się nieznany mi, młody mężczyzna. Nie mogłam stwierdzić ile miał lat, gdyż twarz zasłoniętą miał przez kaptur. Na chwilę jednak odwrócił się w moją stronę, dzięki czemu mogłam dostrzec jego ciemne, wręcz czarne oczy.


-Wybacz – powiedział miłym, pewnym siebie głosem – Nie chciałem, by było ci przeze mnie zimno.

-Nic się nie stało – odrzekłam, nie spuszczając z niego wzroku.

Nieznajomy uśmiechnął się pod nosem, po czym zdjął z siebie skórzaną kurtkę, ukazując przy tym widoczne pod obcisłą koszulką mięśnie. Następnie chłopak usiadł na fotelu naprzeciwko mnie i niczym papuga sięgnął po jedną z gazet. Mogłam teraz lepiej mu się przyjrzeć. Miał duże oczy, duży nos, a mimo wszystko był przystojny. Brązowe włosy trochę przysłaniały jego uszy, na czubku zaś były nienaturalnie podniesione.

-Piszą tam coś ciekawego? – spytał, nawet nie spuszczając wzroku z gazety.

-Eee… - machnęłam ręką – Tylko jakieś brednie dla niedowartościowanych nastolatek, które mimo trzydziestokilogramowej wagi uważają, że są grube – chłopak zaśmiał się, po czym zwrócił wzrok w moją stronę.

-Rozumiem, że ty się do nich nie zaliczasz? – prychnęłam.

-Nigdy w życiu.

Odrzuciłam gazetę z powrotem na stolik i sprawdziłam godzinę na telefonie. Już dziesięć minut temu powinnam siedzieć w gabinecie Doktor Cold. Cicho westchnęłam wiedząc, że jak tak dalej pójdzie, nie zdążę na pierwszą lekcję. Chociaż… Czy to powód do zmartwień?

Gdy podniosłam wzrok zorientowałam się, że nastolatek także odłożył już czasopismo i nawet na sekundę nie spuszcza ze mnie wzroku.

-Co tutaj robisz? – zapytał znienacka.

-A jak ci się wydaje? – odpowiedziałam pytaniem – Mam wizytę u psychologa, rzecz jasna.

-No wiem, ale dlaczego?

-A co cię to obchodzi? – warknęłam mając nadzieję, że trochę go tym speszę. Niestety rezultat moich działań był zupełnie inny, niż oczekiwałam.

-Z natury jestem ciekawski – odparł, krzyżując ręce na piersi – A więc? Powiesz mi, czy mam użyć bardziej drastycznych środków?

-Mianowicie?  

-A ja wiem… - udał zamyślenie – Mógłby zacząć wrzeszczeć, wydawać dźwięki za pomocą ciała, przysiąść się do ciebie i może nawet przytulić…

-Tylko się waż… - ostrzegłam go, ale szatyn nic sobie z tego nie robił.

-Wybór należy do ciebie – przewróciłam oczami. To chyba był jedyny sposób, by go uciszyć.

-Moi rodzice nie żyją, a ojciec mnie bił. Starczy?

-Starczy… Wybacz.

W pomieszczeniu nastała niezręczna siła, która całe szczęście nie trwała długo, bo drzwi do gabinetu Doktor Cold otworzyły się. Kobieta pożegnała swojego poprzedniego pacjenta, po czym zwróciła wzrok na nas.

-Will? – zdziwiła się na widok chłopaka – Co robisz tu tak wcześnie?

-Nudziło mi się. Pomyślałem, że może skończysz dziś wcześniej i uda się nam gdzieś wyskoczyć.

-Muszę cię niestety zmartwić, ale mam mały poślizg, więc będziesz musiał zaczekać jeszcze godzinkę.

-Jasne, nie ma sprawy – blondynka uśmiechnęła się do niego, po czym ruchem głowy zaprosiła mnie do gabinetu.

Rozsiadłam się na kanapie, gdzie miałam spędzić następną godzinę i cierpliwie czekałam, aż Doktor Cold do mnie dołączy. Kobieta po chwili zajęła miejsce na fotelu naprzeciw mnie i sięgnęła po swój notes.

-Widzę, że już poznałaś mojego syna, Williama – stwierdziła, a ja aż zamrugałam kilkukrotnie oczami ze zdziwienia.

-Pani syna? – upewniłam się. Niebieskooka pokiwała twierdząco głową – Ja… Nie wiedziałam.

-Oczywiście, przecież nie mogłaś wiedzieć. Jest w twoim wieku. Może chciałabyś spędzić z nim trochę czasu? Nie ma zbyt wielu przyjaciół.

-Z całym szacunkiem, ale siedemnastolatkowie o jego wyglądzie raczej nie mają problemów z małą ilością znajomych.

-Owszem, ale siedemnastolatkowie i rakiem o jego wyglądzie już mają.

W momencie poczułam się cholernie głupio. Oceniłam Willa z wyglądu, nawet nie zastanawiając się nad tym, jak wygląda jego życie. Zachowałam się strasznie płytko, jak osoba, którą nigdy nie chciałam się stać. Czułam, jak robię się cała czerwona z nerwów. Przełknęłam głośno ślinę i spuściłam wzrok, by tylko nie spojrzeć Doktor Cold w oczy.

-Przepraszam… Nie miałam pojęcia.

-To nic. Staramy się o tym nie myśleć. A więc, może porozmawiamy dziś o twoim dzieciństwie…

***

Wychodząc z gabinetu Doktor Cold powtarzałam sobie, by tylko nie spojrzeć mu w oczy. Nie chciałam. Nie mogłam… Szybkim ruchem otworzyłam drzwi i ruszyłam prosto w stronę wieszaka, gdzie wisiała moja kurtka, aż nagle, tuż przede mną pojawił się Will. Stanęłam jak wryta i mimo wszystko, musiałam na niego spojrzeć. Wzięłam głęboki wdech, by się uspokoić.

-Przykro mi… - wyszeptałam, po czym od razu minęłam go, zgarnęłam kurtkę i w sekundzie wyprułam na zewnątrz. Spotkałam się z podmuchem zimnego powietrza, ale nie zważałam na to. Chciałam po prostu już być gdzieś indziej. Wszędzie, byle nie tu. Chciałabym móc przenieść się mostem na Harbingera, skryć się w jego ciemnościach i zniknąć… Ale nie mogłam.

-May! – nagle usłyszałam jak ktoś mnie woła.

Odwróciłam się za siebie i w tej samej chwili pożałowałam tego czynu, bo za mną biegł nie kto inny jak Will. Powinnam odwrócić wzrok i iść dalej, ale nie mogłam. Źle czułabym się z tym, że tak bym go zlekceważyła. Mimo wszystko musiał mieć powód, by za mną pójść.

-Skąd znasz moje imię? – spytałam, kiedy już mnie dogonił.

-Mama dużo mi o tobie opowiadała – co proszę? – A w domu wcale mi się nie nudziło. Po prostu chciałem się z tobą spotkać.

-Niby po co?

-Myślałem, że może uda się nam jakoś…

-Zaprzyjaźnić? – dokończyłam za niego.

-Tak. I moglibyśmy się wzajemnie wspierać…

-Masz dobre intencje Will, ale ja nie umiem się przyjaźnić. Uwierz mi, tylko byś przeze mnie cierpiał – chciałam go spławić, ale chłopak był nieugięty.

-Lekarze dają mi góra pół roku życia – wyznał – Może uważasz, że się do tego nie nadajesz, ale ja cię potrzebuję. Chcę to ostatnie sześć miesięcy spędzić w towarzystwie kogoś innego niż mojej matki. Chciałbym… To głupie, ale chciałbym kogoś pokochać.

-W tym nie mogę ci pomóc.

-Może nie. A może tak. Nie przekonamy się  o tym, jeśli nie spróbujemy – uśmiechnął się do mnie delikatnie.

-Czy ty właśnie proponujesz mi chodzenie – chłopak wzruszyła ramionami.

-Chyba na to wychodzi.

-Jesteś wariatem – przyznałam.

-Ale przynajmniej pozytywnie nakręconym – pokręciłam głową z niedowierzaniem.

-Czyli co, będziemy chodzić do kina, spotykać się w parku, spędzać razem wieczory?

-Mniej więcej. I kto wie, może nawet mnie polubisz.

Nie powinnam się zgadzać. Dobrze wiedziałam, że nie jestem normalna i naprawdę mogłabym skrzywdzić Willa, nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Jestem jak granat. Kiedy wybucham, niszczę wszystko i wszystkich dookoła siebie. Tylko nigdy nie wiem, kiedy mam wybuchnąć.

Cicho westchnęłam i spojrzałam prosto w oczy szatyna.

-Złamię ci serce – ciemnooki zaśmiał się cicho.

-Może ja złamię twoje?

-Mojego serca już nie da się złamać…



Narracja trzecio osobowa

Po starciu ze Starscream’em, Airachnid wiedziała, że jej zadanie jest trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Udało jej się przekonać byłego komandora Decepticonów, że już nie zbliży się do jego małego pupilka. „Cóż za naiwność”, myślała. Może Scream’owi udało się zachować iskrę do tego czasu, ale nie można uciekać wiecznie. Dużo lepszym rozwiązaniem było wykonanie tego jednego zadania i uniewinnienie przez Megatrona.

Teraz pajęczyca zachowywała dużo większą ostrożność w obserwowaniu swej zdobyczy, niż przedtem. Wiedziała, że Starscream może być wszędzie, pilnować jej. Nadal jednak mogła poznać zwyczaje dziewczyny oraz to, gdzie i kiedy jest sama. Na nieszczęście, takich chwil nie było wiele. Mayday, jak jej na imię, była sama jedynie w drodze z domu do szkoły i na odwrót. To była jedyna szansa Airachnid, by ją złapać bez świadków. Choć i to było trudne, bo większość drogi była przez miasto, gdzie ludzi nigdy nie jest mało. Tylko mały kawałek trasy nadawał się do polowania, a mianowicie las, w którym czasami zdarza jej się zatrzymać.

Airachnid musiała codziennie kontaktować się z Soundwavem i meldować mu wszystkie swoje poczynania. Niechętnie przyznała się do nieudanej konfrontacji ze Starscream’em i jeszcze bardziej niechętnie przyjęła reprymendę ze strony Megatrona. Lord Decepticonów sądził, że chociaż ona poradzi sobie z niegdyś tak tchórzliwym mechiem. Femme nie znosiła być pouczana, ale nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek uprzedzenia. Nie teraz, kiedy jej życie wisiało na włosku.
Dziś dziewczyna spotkała się z pewnym chłopakiem, którego do tej pory Airachnid nie widziała. Udało jej się podsłuchać ich rozmowę, której treść następnie przekazała Soundwave’owi, a on z kolei Megatronowi. Po niedługim czasie otrzymała odpowiedź zwrotną. Lider Decepticonów wyraźnie zakazał jej jakichkolwiek interakcji z dziewczyną, przynajmniej przez jakiś czas. Stwierdził, że jeśli sprawy obiorą taki obrót, jak sądzi, to Mayday sama odda się w ich ręce. Pajęczyca nie wiedziała co ma przez to na myśli, ale nie obchodziło jej to. Chciała jedynie wykonać misję i pozbyć się noża przy gardle...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz