środa, 27 stycznia 2016

Rozdział I - Ból rzeczywistości


Ślady, które ludzie pozostawiają po sobie, zbyt często są bliznami.

John Green

-Szmata! – głośny krzyk wyrwał mnie z zamyślenia – Jebana szmata! – poczułam mocne szarpnięcie za włosy. Kurczowo trzymałam się poręczy schodów – Jesteś zerem, rozumiesz to zdziro?! – chciałam uniknąć bólu, więc pokiwałam głową – Mam nadzieję. Jeśli jeszcze raz staniesz w obronie tego gnojka, to gorzko tego pożałujesz.

Głośne kroki wskazywały na to, że odeszli. Powoli podniosłam się i oparłam o ścianę budynku. Wzięłam głęboki wdech i rozejrzałam dookoła. Dwie pary schodów, jedne prowadzące do góry, drugie w dół. Jasnozielone ściany, z których odpadała farba. Okno, stłuczone przez takich uczniów, jak moi prześladowcy. I chłopiec siedzący naprzeciw mnie. Siedział na pierwszym stopniu schodów skulony. Rękami obejmował kolana. Blond włosy opadały mu na twarz. Podeszłam do niego i siadłam obok. Delikatnie pogłaskałam mu głowę, a on przytulił się do mnie.

-Dziękuję ci Mayday. Mogło mi się dostać gorzej – chłopak zerknął na mnie swoimi niebieskimi tęczówkami, a ja byłam w stanie zauważyć fioletowego siniaka wokół jego oka. Odgarnęłam kosmyki jego włosów i pogładziłam go po policzku.

-Trzymamy się razem, pamiętasz? – pokiwał głową – Nie pozwolę, by cokolwiek ci się stało – blondyn udał uśmiech – Lepiej wracajmy do domu. Twoi rodzice pewnie już wrócili.

Podnieśliśmy się z ziemi i założyliśmy nasze plecaki. Zeszliśmy schodami i przeszliśmy przez pusty korytarz. Było już po siedemnastej, szkoła całkiem opustoszała. Szarpnęłam za ciężkie drzwi i wypuściłam chłopaka, a następnie sama wyszłam na zewnątrz. Zimny powiew wiatru musnął moją twarz i rozgonił brązowe włosy. Zasunęłam niebieską bluzę i chwyciłam blondyna za rękę. Razem poszliśmy w stronę naszych domów.

-Twój ojciec nie będzie zły, że tyle cię nie ma? – zapytał, a mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz na dźwięk słowa ojciec.

-Nie martw się o mnie Stewart. Dam sobie radę.

Dam sobie radę. Powtarzałam te słowa niczym mantrę przez dobre dziesięć lat. Dam sobie radę z problemami. Dam sobie radę z ojcem. Dam sobie radę z bólem. Dobrze wiem, że sama siebie okłamuję. Postaram się wytrzymać jeszcze kilka miesięcy, do końca roku szkolnego. Wtedy też zakończę mój piętnasty rok życia i stanę się pełnoprawną szesnastolatką. Nie wiem, czy to rozwiąże moje problemy. Chcę po prostu zrobić prawo jazdy, kupić samochód i może nawet spieprzyć z tego cholernego miejsca. Kiedyś czytałam jedną ciekawą książkę. Autorka pisała: „ Życie to jedno wielkie gówno, a potem się umiera. Ta, chciało by się…”. Myślę, że tak jest w moim przypadku. Tylko, że ja prędzej czy później umrę. Śmierć jest nieodłącznym elementem życia.

Przeszliśmy przez kwitnący park i dotarliśmy do biedniejszej dzielnicy Portland. Stewart mieszkał bliżej, więc pierw odprowadziłam go pod jego blok. Nie różnił się niczym od innych, znajdujących się w tej części dzielnicy. Szary, w niektórych miejscach dziurawy, czteropiętrowy. Przytuliłam chłopaka na pożegnanie, a kiedy zniknął za ciężkimi, drewnianymi drzwiami ruszyłam w stronę mojego mieszkania. Ono z kolei znajdowało się jeszcze dalej, w tej części miasta gdzie nikt się nie zapuszcza. Blok miał sześć pięter i chyba był najbardziej zniszczony ze wszystkich. Nie miał głównych drzwi. Weszłam do środka i poczułam nieprzyjemny smród. Był to najpewniej zapach bezdomnych, którzy spędzają tu noce. Rozpoczęłam wspinaczkę po schodach na ostatnie piętro. Mogłabym zaryzykować podróż windą, ale to jest jednak zbyt ryzykowne.

W końcu udało mi się dostać na szóste piętro. Otworzyłam drzwi, które cicho zaskrzypiały. Odwiesiłam bluzę na wieszak i przeszłam do salonu. Był on raczej mały i skromnie urządzony. W roku stało kwadratowe pudło, które nazywam telewizorem. Naprzeciw niego była dziurawa kanapa. Tapeta ze ścian w niektórym miejscach odchodziła, a drewniana podłoga skrzypiała, kiedy tylko ktoś się poruszył. Przez moment myślałam, że mieszkanie jest puste. Ta myśl przeminęła, kiedy usłyszałam odgłos zamykania lodówki. Z pokoju obok wyszedł wysoki mężczyzna z niemałym brzuchem. Jego brązowe włosy były tłuste, a szare oczy patrzyły na mnie z odrazą. Co za ironia. Facet, który się nie myje patrzy na mnie z odrazą. Mężczyzna trzymał w dłoni butelkę piwa. Usiadł na kanapie, otworzył je i wziął pierwszy łyk.

-Chyba pasowałoby się przywitać z ojcem?

-Wybacz tato. Dzień dobry – jak najszybciej przemknęłam obok ojca, weszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi.

Rzuciłam plecak na podłogę i położyłam się na łóżku. Pomieszczenie było jednym wielkim śmietnikiem. Ściany i podłoga tak nigdy nie zostały pomalowane czy wyłożone panelami, więc były betonowe. Okno, którego nie da się domyć prowadziło wprost na schody pożarowe. Jedna, rozklekotana szafa, biurko i łóżko. Tyle miałam. Ale cóż mogę poradzić. Ojciec jest pijakiem, nie pracuje. Mama natomiast jest sprzedawczynią w spożywczaku z bardzo małą pensją. Musi płacić rachunki, czynsz i jeszcze nas wyżywić, więc nie winię jej za brak udogodnień. Mama jest tak naprawdę moją jedyną rodziną, ponieważ ojca w nią nie wliczam. Wspieramy się nawzajem i staramy jakoś przetrwać w tych trudnych czasach.

Mama twierdzi, że ojciec był kiedyś inny. Był w wojsku i przez długie lata walczył na wojnie. To właśnie ona go tak zmieniła. Zaczął pić i zapomniał o żonie i małej córeczce. Miałam wtedy cztery lata.

Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Wróciła. Chwila ciszy. Potem trzask tłuczonego szkła. To nie mogło wróżyć nic dobrego. Podeszłam do drzwi i uchyliłam je lekko. Kobieta miała czarne włosy sięgające do ramion oraz brązowe oczy, takie same jak ja. Ojciec stał naprzeciwko niej, a na podłodze leżała stłuczona butelka.

-Spóźniłaś się – ledwie odezwał się mężczyzna – Gdzieś była?!

-Musiałam zostać na drugą zmianę. Nie wyrabiamy z rachunkami, George. Musisz wziąć się w garść – mama starałą się być spokojna, ale ojciec chwycił ją za rękę i energicznie przyciągnął w swoją stronę.

-Nie będziesz mówić mi co mam robić wredna dziwko. Ktoś cię pukał, przyznaj się!

-Uspokój się…

-Nie wciskaj mi kłamstw Leila! – stało się.

Mężczyzna uderzył ją w policzek zostawiając czerwony ślad. Mama przygryzła wargę. Zawsze tak robiła, kiedy ją bił. Kolejny cios zadał już pięścią. Leila znosiła to z wielką siłą. Ja nie byłam tak wyćwiczona, jak ona. Zamknęłam oczy, ale nie drzwi. Słyszałam kolejne uderzenia, ciche kobiece jęki, dyszenie ojca. Kiedy podniosłam powieki zobaczyłam krew. Nie było jej dużo, ale już od bardzo dawna nie polała się krew. Po chwili zobaczyłam ojca z zaciśniętą pięścią. Przeszedł do części pokoju, gdzie nie mogłam go dostrzec. Usłyszałam kolejny odgłos uderzenia, a następnie łkanie mamy. Tego było już za wiele. Otworzyłam drzwi na oścież, wybiegłam z pokoju i chwyciłam rękę mężczyzny tuż przed kolejnym ciosem. Kobieta leżała na ziemi. Miała podbite oko, a z wargi leciała krew. George wyrwał dłoń i odwrócił się w moją stronę. Cofnęłam się o kilka kroków wiedząc, co mnie czeka.

-Do swojego pokoju. Już – szybkim krokiem poszłam do pomieszczenia obok i oparłam się o parapet. Słyszałam jego kroki, a później szelest zapięcia paska. Podszedł jeszcze bliżej – Zdejmij bluzkę – zaczęłam się trząść – Zdejmij ją mówię! – powoli chwyciłam za materiał i ściągnęłam go z siebie. Byłam tylko w staniku. Moment później rozpoczęło się piekło.

Pas uderzył o moje plecy zadając przy tym niewyobrażalny ból. Pulsował, nie dając o sobie zapomnieć. Za kolejnym razem trafił wyżej, między łopatki. Wygięłam się z bólu i zacisnęłam paznokcie na parapecie. Następne trzy uderzenia były szybkie, jedno za drugim. Ból, był nie do zniesienia. Rozchodził się po całym tyle, palił mnie.

Po wszystkim mężczyzna po prostu wyszedł, zatrzaskując po sobie drzwi. Upadłam na kolana i zaczęłam cicho płakać. Schowałam twarz w rękach i klęczałam tam póki cierpienie choć trochę nie zmalało.

Późnym wieczorem, kiedy ojciec usnął, poszłam wziął prysznic. Zimna woda trochę łagodziła pieczenie pleców, ale tylko trochę. Kiedy wyszłam z łazienki, przebrałam się w krótkie spodenki i bluzkę na ramiączkach. Byłam zmęczona, więc szybko odrobiłam lekcje i położyłam się do łóżka. Zasypianie sprawiło mi większe trudności, niż podejrzewałam. Plecy nadal mnie bolały, a nie bardzo lubiłam spać na brzuchu. Do tego telewizor był puszczony na fula. Istny raj.

Nie wiem ile tak leżałam, ale usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi, cicho i powoli. To musiała być mama. Podeszła do mnie, zbliżyła się i zaczęła szeptać mi do ucha.

-Jesteś silna. Obie dobrze to wiemy. Musisz po prostu przestać się bać i dalej mknąć przez życie. Nie pozwól nikomu dyktować ci warunków. Tylko ty jesteś panią swojego losu. Kocham cię – mama pocałowała mnie w policzek, a następnie wyszła.

Nie wiem, co dokładnie miały oznaczać te słowa, ale dodały mi otuchy. Niedługo potem udało mi się usnąć.

Obudziłam się koło siódmej rano. Umyłam zęby, twarz i związałam włosy w kitkę. Wróciłam do pokoju i przebrałam się. Założyłam czarne jeansy z dziurami, fioletowe trampki i bluzkę z krótkim rękawem. Spakowałam książki do szkoły i przeszłam do kuchni. Na śniadanie zjadłam kilka kromek chleba. Już miałam wrócić do siebie, kiedy w pomieszczeniu pojawił się ojciec. Zmierzył mnie wzrokiem i puścił wrogie spojrzenie.

-Gdzie ona jest? – jaka znowu ona?

-Nie mam pojęcia o czym mówisz – odparłam spokojnie, tak jak mama.

-Nie próbuj się ze mną bawić – zrobił kilka kroków w moją stronę – Wiem, że wczoraj była w twoim pokoju, a teraz jej nie ma.

-Mama?

-Dokładnie! Twoja wredna, durna…

-Zamknij się! – wybuchłam. Miałam już głęboko w dupie co może mi zrobić. Z jego wypowiedzi wywnioskowałam jedno. Mama uciekła. Jeśli ona mogła się stąd wyrwać, to ja tak samo.

-Ty niewdzięczna smarkulo! – mężczyzna zamachnął się by mnie uderzyć, ale złapałam jego rękę i zatrzymałam ją.

-Już nigdy więcej nie pozwolę ci mnie dotknąć! – puściłam jego dłoń i odwróciłam się na pięcie. Wróciłam do pokoju, odwróciłam się by zamknąć drzwi i zauważyłam, że on za mną idzie. Zatrzasnęła drzwi przed nosem ojca i zamknęłam je na zamek. Dobijał się, ale nie był wystarczająco silny by je wyważyć.

Wyciągnęłam z plecaka wszystkie książki i przybory, a zaczęłam pakować ubrania. Z szuflady w biurku wyjęłam pieniądze, zostawione na czarną godzinę. Założyłam czarną bluzę, zarzuciłam plecak na ramię i otworzyłam okno. Przeszłam przez nie wdychając rześki zapach dnia. Zbiegłam po schodach śmiejąc się. Cieszyłam się, bo w końcu udało mi się uciec. Zostawiłam go, zostawiłam problemy i zostawiłam ból. Chciałam znaleźć mamę. Razem będziemy mogły zacząć nowe życie. Razem, znajdziemy nasze miejsce na ziemi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz