wtorek, 10 maja 2016

Rozdział XI - Różne punkty widzenia


Była zmęczona psychicznie, jak i mentalnie. Chciała po prostu zamknąć oczy i już nigdy więcej ich nie otwierać.

Po bardzo, podkreślam bardzo długich namowach udało mi się przekonać Optimusa, bym mogła swobodnie używać mostu. Doktorek i Raf wszystko mi wytłumaczyli i prawdę powiedziawszy to nawet trudne nie jest. Miałam zamiar odwiedzić Steward’a i obaczyć co u niego. Pierw jednak wskoczyłam na pokład Harbingera i zabrałam pozostawiony tam pistolet. Jakoś czuję się z nim bezpieczniej. Później włączyłam most ze statku i udałam się do Portland.

Było gdzieś koło południa. Ludzie szwędali się po ulicach, kupowali jedzenie, pili alkohol. Ja skierowałam się od razu w stronę szkoły. Szybko zorientowałam się, że jest później niż myślałam. Duży zegar zawieszony na murze szkoły wskazywał piętnastą osiem. Był piątek, więc lekcje się już skończyły. Steward zawsze jednak zostawał dłużej, bo u niego w domu nikogo nie było. Niepewnie otworzyłam drzwi wejściowe. W szkole było cicho, nawet bardzo. Mogłam usłyszeć stukanie moich butów o podłogę. Puste, ciemne korytarze wyglądały jak z horroru. Zaczęłam wchodzić po schodach na górę, gdy coś wyraźnie uderzyło w poręcz. Czułam jak metal drga, czyli ktoś był na górze. Chwilę później drganiom zaczął towarzyszyć krzyk.

-Steward… - powiedziałam sama do siebie, przerażona i biegiem udałam się na wyższe piętra.

Znalazłam go na trzecim. Leżał oparty o ścianę, cały posiniaczony, z rozciętą głową, z której wypływała krew. Czyli już mam powód drgań poręczy. Przed nim trójka chłopaków, dobrze mi znanych. Wszyscy mieli ciemne włosy, byli ubrani w czarne, podarte ubrania, a ich uszy, nosy i brody zdobiły kolczyki. Nie jeden raz od nich oberwałam, ale dziś ta sytuacja się nie powtórzy.

-Zostawcie go w spokoju – rozkazałam ostrym tonem. Chłopaki odwrócili się do mnie i momentalnie zaczęli śmiać.

-Hej, mały, twoja Mayday wróciła! – zwrócił się do Streward’a jeden z nich.

-Chyba wreszcie usłyszała twoje wołanie! – odezwał się kolejny, z kolczykiem w brwi – Mayday! – udawał płaczące dziecko.

-Mayday, pomórz! – dołączył się drugi, a potem trzeci. Młody blondyn patrzył na mnie ze strachem, ale ja posłałam mu spojrzenie mówiące „będzie dobrze”.

-Tak łatwo jest wam bić słabszych? – przerwałam im ich żarty – Może już czas, byście stanęli do walki z kimś równym wam? – cała trójka wymieniła spojrzenia i zaczęła zacierać ręce. Dam radę. Star nauczył mnie wiele. Dam radę!

Pierwszy spróbował uderzyć mnie z pięści w twarz, ale z łatwością złapałam jego rękę i wykręciłam ją, a następnie rzuciłam chłopakiem o ścianę. Pozostała dwójka nie była już taka do przodu. Chłopak z kolczykiem w brwi także starał się mi przywalić w twarz, ale robiłam idealne uniki. W końcu zmienił szyk i chciał kopnąć mnie w brzuch. Już z większym trudem, w ostatniej chwili złapałam jego stopę. Jego wyraz twarzy, był warty milion dolarów. Uśmiechnęłam się do niego wrednie i przeszłam wzrokiem w czuły punkt każdego mężczyzny, który teraz miałam jak na dłoni. Kopnęłam go prosto w jajka, a ciemnowłosy wydał z siebie cienki pisk. Puściłam go, a on stoczył się ze schodów. W między czasie ostatni z nich zdołał podejść mnie od tyłu. Zaczął ciągnąć mnie za włosy, ale ja nawet nie pokazywałam bólu. Kopnęłam go w kolano i zmusiłam, by mnie puścił. Potem to ja złapałam go za włosy, przerzuciłam sobie przez plecy i uderzyłam jego głową z całej siły w poręcz. Cała trójka była nieprzytomna.

Dumna z mojego sukcesu podeszłam do Steward’a i pomogłam mu wstać. Chłopak patrzył na mnie z niedowierzaniem, ale jednocześnie zachwytem.

-Jak ty to… - starał się wydusić zdanie - Gdzie się tego nauczyłaś?

-Mój przyjaciel, Star mnie tego nauczył.

-Mayday, ja…nie wiem jak ci dziękować. Ale gdzie ty się podziewałaś cały ten czas? – złapałam chłopaka za rękę i razem usiedliśmy na schodach.

-Miałam już dość. Moja mama postanowiła uciec, a ja poszłam w jej ślady. Skończył się dla mnie czas cierpienia i bólu. Teraz już nikt, nigdy więcej mnie nie skrzywdzi.

-May… Czy ty wiesz, że twój ojciec nie żyje – nie przejęłam się jego oświadczeniem – Wszyscy myślą, że ty też.

-I niech tak pozostanie. Może ci idioci dostaną wstrząśnienia mózgu – wskazałam na poobijanych przeze mnie nastolatków – Wtedy nic by nikomu nie wygadali.

-Pewnie i tak nic nie powiedzą – chłopak zaśmiał się – W końcu załatwiła ich dziewczyna – Steward szturchnął mnie delikatnie w ramię. Zaśmiałam się pod nosem. Tak mi go strasznie brakowało. Teraz ponownie mam go opuścić.

-Steward ja…ja nie mogę tu zostać – blondyn spojrzał na mnie pytająco – Nic i nikt tutaj na mnie nie czeka. Ale jeśli chcesz, możesz iść ze mną.

Chłopak już miał mi odpowiedzieć, kiedy nasze „osiłki zaczęły się budzić”. Powoli podnieśli się z ziemi, no może oprócz tego, który zleciał ze schodów. Widać było, że są nieźle zdenerwowani.

-Teraz to ci się oberwie suko! – wrzasnął błękitnooki i wyciągnął z kieszeni spodni nóż. Poczułam, jak Steward zaciska swoją rękę na mojej – Żywa z tego budynku nie wyjdziesz – posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie, ale nie bardzo się nim przejął.

Koniec z pobłażliwością. Dam im ostatnią szanse. Jeśli z niej nie skorzystają, to oni nie opuszczą tego budynki żywi. Wyrwałam dłoń z uścisku i stanęłam naprzeciw chłopaków.

-Daje wam ultimatum – oznajmiłam – Albo zostawicie nas w spokoju, raz na zawsze, albo to wy opuścicie ten budynek w workach. To wasza ostatnia szansa. 

-Jakoś nie bardzo się ciebie boję, mała dziewczynko – zaśmiali się oboje.

-A powinieneś – odpowiedziałam z jak największą powagą.

Wyciągnęłam schowany w kieszeni pistolet i wycelowałam w nich. Ciemnowłosi momentalnie cofnęli się o kilka kroków. Odbezpieczyłam broń i dałam im znak, że mają się nie ruszać. Widziałam w ich oczach czysty strach. Właśnie tego brakowało mi, gdy zabijałam ojca. Tego strachu w jego oczach. A to taki niesamowity widok. Powieki, które nawet nie drgną, szybko poruszająca się klatka piersiowa i na końcu lęk w oczach.

-May – szepnął Steward – Co ty robisz?

-Zapewniam nam bezpieczną przyszłość.

Wystrzeliłam pierwszy pocisk który trafił błękitnookiego. Jego ciało z hukiem upadło na ziemię i stoczyło się ze schodów. Zaraz potem zastrzeliłam drugiego, prosto w głowę, robiąc przy tym wielką dziurę. Martwy chłopak spadł tuż przede mną. Czułam zapach prochu i zapach krwi. Mimowolnie wykrzywiłam usta w uśmiechu.

-Coś ty zrobiła? – blondyn cały się trząsł – Jak mogłaś ich zabić!

-Zrobiłam to, co trzeba było zrobić! – odwróciłam się w jego stronę – Odpłaciłam im za te wszystkie lata, kiedy nas gnębili. To jedyny sposób na uwolnienie się od nich. Czysta, prawdziwa sprawiedliwość.

-To nie jest sprawiedliwość. To jest zemsta – znów spojrzałam na ciało.

-Może i tak. Ale mi pomaga.

Nastała cisza. Moment później Steward zaczął zbiegać przerażony po schodach. Nie mogłam mu dać ot tak odejść. Poszedłby na policję, a nie mogę sobie na to pozwolić. Szybkim tempem schodziłam za nim. Po drodze dobiłam ostatniego z chłopaków i szłam dalej. Dogoniłam Stewarta zaraz przed drzwiami wyjściowymi. Chłopak nie wiedział co ma zrobić i zatrzymał się.

-Zrobiłam to dla nas obojga – starałam się mu wyjaśnić – Śmierć załatwia wszystko! To najlepszy sposób! Tego nauczył mnie Starscream! Nikt nie ma prawa cię poniżać bez twojej zgody! Oni robili to od lat i dlatego zasługiwali na karę. Zasługiwali na śmierć – podkreśliłam ostatnie słowo. Chłopak odwrócił się na pięcie w moją stronę. Widziałam w jego oczach łzy.

-Mayday… Musisz zrozumieć, że to, co robisz, jest złe. Nie jesteś teraz sobą!

-Doprawdy?! Czuję się sobą bardziej niż kiedykolwiek! Uwierz mi, to uczucie, kiedy widzisz w oczach człowieka gasnące życie to jest…niedopisania – uśmiechnęłam się na myśl o tym uczuciu – Zapewniam cię, że za pierwszym razem nie było to takie łatwe. Ale kiedy przypomniałam sobie co ten skurwiel mi zrobił, jak torturował mnie od lat, z łatwością go zabiłam! On tak naprawdę nigdy nie był moim ojcem. 

-Czyli to twoja sprawka?! – pokiwałam twierdząco głową – Ty się musisz leczyć! Rozumiesz mnie? Lekarze ci pomogą. Jesteś szalona!

-Nie jestem szalona! Jestem zraniona. A jest różnica. – chłopak zadrżał.

-Jeżeli sama nie chcesz pomocy, sprowadzę ludzi, którzy cię do niej zmuszą.

Chłopak zaczął iść w kierunku drzwi. Cholera jasna, on idzie na policję! Nie mogłam na to pozwolić.

-Steward – zatrzymałam go – Wiesz, że jeżeli wyjdziesz przez te drzwi, już nigdy się nie zobaczymy – chłopak pokiwał twierdząco głową i szedł dalej. Łzy zaczęły wypływać mi z oczu na samą myśl, co zaraz zrobię.

Drżącą ręką wycelowałam broń w chłopaka. Starałam się złapać oddech, pociągnąć za spust, ale nie mogłam. Przygryzłam wargę, aż zaczęła z niej wypływać krew.

-Wybacz mi – szepnęłam i pociągnęłam za spust.

Kula przecięła jego gardło, zaczął się dusić. Jego ciało upadło na ziemię, twarzą do mnie. Patrzałam na niego z niedowierzaniem. Co ja zrobiłam? Wpadłam w histerię. Zaczęłam krzyczeć, ciągnąć się za włos, a łzy siurkiem spływały po policzkach. Powoli usiadłam obok niego, położyłam sobie głowę chłopaka na kolanach i delikatnie ją głaskałam.

-Przepraszam cię… - mówiłam przez płacz – Tak strasznie cię przepraszam… To nie tak miało się skończyć… - przystawiłam moją głowę do jego czoła. Chciałam po raz ostatni poczuć jego dotyk – Będzie dobrze… - powtarzałam – Wszystko będzie dobrze…

***

Wbiegłam do szkolnej łazienki i zaczęłam zmywać krew z rąk. Dlaczego to cholerstwo nie chciało zejść?! Zrezygnowana zakręciłam wodę i zaczęłam kopać w drzwi od toalet. Chciałam się wyżyć. Chciałam cokolwiek ze sobą zrobić.  Ze zdenerwowania uderzyłam pięścią w lustro, które pękło. Czułam mocny ból, spowodowany kawałkami szkła w mojej ręce. Szybko je wyciągnęłam, a z ran zaczęła wypływać krew. Nie wiem dlaczego, ale gdy ona ze mnie wychodziła, to tak jakby zabierała ze sobą wszystkie smutki, całe to cierpienie. Niepewnie wyrwałam jeden z kawałków lustra i usiadłam z nim na ziemi. Podwinęłam rękawy bluzy i zaczęłam się przyglądać moim nadgarstkom. Z łatwością mogłam ujrzeć pod skórą żyły. Zacisnęłam mocniej szkło, okaleczając się przy okazji i przejechałam nim po ręce. Najpierw widziałam tylko ranę, pojedynczą kreskę, ale niedługo potem zaczęła z niej wypływać krew. Czułam ból, ale był do zniesienia, w porównaniu z tym, co przeżyłam. Przejechałam szkłem po ręce po raz kolejny i jeszcze raz i jeszcze, aż nie zabrakło mi sił, by utrzymać kawałek lustra. Cała moja ręka była zakrwawiona, pocięta, ale było mi lepiej. Cały ból odszedł, a pojawiła się ulga.

Powoli wstałam z ziemi i obmyłam rany wodą, już dużo łatwiej spłukując przy tym krew. Kawałek szkła owinęłam w papier i schowałam do kieszeni bluzy. Zaczekałam, aż z ran przestanie lecieć krew i z powrotem odwinęłam rękawki. Było mi lepiej, owszem, ale w głowie krążyła mi bardzo nieprzyjemna myśl. Nie jestem już silna…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz